Kiedy kilka lat temu, pojechałem pierwszy raz z darami na Kresy nie przypuszczałem, że spotkam, poznam, i zaprzyjaźnię się z tyloma wspaniałymi, bezinteresownymi ludźmi.
Panie z Kół gospodyń Wiejskich, Strażacy, nauczyciele, lekarze, księża, wojskowi, przedsiębiorcy …. i można by tu wymieniać jeszcze długo, Wszystkich łączy chęć pomocy ludziom w potrzebie.
Ostatnio miałem przyjemność poznać jeszcze jedną niezwykłą osobę:Pana Stanisława Bieleckiego
Nie będę opisywał dokonań Pana Stanisława, wystarczy, że Państwo przeczytacie, spontaniczny i pełen pasji tekst zamieszczony poniżej i wszystko stanie się jasne
Pan Stanisław Bielecki pisze tak:
Udało się uruchomić sprzętowe awarie i pozwolę sobie napisać kilka słów / kiedyś brzmiało „skreślić”/ . Proszę wybaczyć , zakładam, chaotyczność, myślę jednak ,że z racji olbrzymiego tematu Polskich Kresów pojawiają się coraz to nowe wątki. Niemniej postaram się dziś naszkicować Polskość za granicami z perspektywy moich , naszych, wypraw.
Przyzwyczajono nas do graniczenia z południa, zachodu, wschodu. Poczucie obcości za wyznaczonymi liniami trudno jest zaakceptować , kiedy się choć trochę pomyśli o śladach naszych przodków. Wydaje mi się ,że nie może być zgody na pozostawienie , często w niełasce innych narodów, naszych krajanów , naszą wielosetletnią historię. Broń Boże nie chodzi mi o walkę , najważniejsza jest Pamięć. Prawdziwa , nieodświętna lub „w poprawności politycznej”. Najprostszy odruch ludzki może być pięknych mostem z rzekami , które te kontakty będzie szlifować jak najcudowniejsze diamenty.
Dokąd sięgają zatem te miejsca ,oczekujące na „Dzień dobry” „Szczęść Boże” ? Od kilkunastu lat jeżdżę z przyjaciółmi obierając kierunek wschodni lub południowo-wschodni i zagłębiamy się coraz dalej i dalej. Rafał Foremski z teatru Kana ze Szczecina , Witold Broda z Węgajt koło Olsztyna i ja z Podhala . Czasem jedziemy w szerszej ekipie, być może w następnej opowieść zaznaczę ich równie ważną obecność . Bywało tez ,że jeździłem samotnie.
Każda eskapada to mnóstwo przepięknych uczuciach opowieści , spotkania , rozstania , sytuacje prawie bez wyjścia albo zgoła niebezpieczne . Ktoś nad nami czuwa często mówimy i jedziemy dalej i planujemy kolejny wyjazd pomimo trudów, zmęczenia i prozaicznego braku środków na wyprawy albo poświęcenia czasu ./ Zostawialiśmy , bywało, rodziny i wyjeżdżaliśmy np w Święta Bożego Narodzenia /
Po co tam jedziecie ?- często zadawane pytanie, na które …trudno odpowiedzieć . Tłumaczenie po przyjeździe,że nie widzieliśmy kilku ważnych obiektów na trasie , bo mieliśmy umówione spotkanie z Panią jakieś zapadłej wsi, nie do końca było zrozumiałe. Ale to był sukces , zwycięstwo , nasze szczęście, że spotykanie Ludzie nie traktowali nas jak turystów, ciekawskich przybyszów.
Oni wiedzieli ,że cel jest zgoła inny. Byliśmy u swoich . Nie znaczy też ,że ignorowaliśmy dorobek przodków. Z dużą atencją słuchaliśmy opowieści jak przepiękne kościoły, dwory. pałace były niszczone, grabione przekształcane na magazyny, hale albo pozostawione czasowi .
Dorobek polski był i jest niszczony. Przypominam sobie taką historyjkę , tym razem z podróży z rodziną po Lwowszczyźnie . Otóż wracając, na granicy w Korczowej , podszedł do nas ukraiński celnik. Widać było,że to jakaś ważniejsza figura, być może była tam kontrola. Zamieszanie było wielkie, bo wyjątkowo skrupulatnie każdy samochód sprawdzali i nie byli za uprzejmi w tych kontrolach. Ów celnik ostrym tonem zapytał , po obejrzeniu naszych skromnych bagażów, co robiliśmy na zachodniej Ukrainie. Trochę przestraszona żona odpowiedziała, że ciekawa była ukraińskich zabytków.
Celnik podniósł głos i łamaną polszczyzną wykrzykiwał,że tam nie ma nic ukraińskiego, że to wszystko jest spadkiem po Polsce . Po chwili już ściszonym głosem dopowiedział ,że uczy się na nowo historii i wie i smuci się ,że jest to nieustannie niszczone.
Zatem wspomniana Lwowszczyzna jest na naszej trasie i od niedawna Podole / miejsce moich Dziadków/, gdzie w Czortkowie pięknie pomagają nam siostry Dominikanki .
Podole- oddzielny kawał historii , dlatego nie zatrzymując się jedziemy dalej na południe . Tam przekraczamy granicę z Mołdawią ze stolica w Kiszyniowie. Do Mołdawii docieraliśmy wielokrotnie jadąc przez Słowację, Węgry i całą Rumunię . Do Bukowiny rumuńskiej docieraliśmy w pierwszych wyjazdach. Nieprawdopodobne jest to ,że przejeżdżając ok700 km zatrzymujemy się w wiosce , gdzie wszyscy mówią po polsku.
To Plesza potomkowie górali czadeckich z polskim kościołem i zachowanymi tradycjami . To nie jedyna polska miejscowość . Oprócz niej są w pobliżu Kaczyka, Nowy Sołoniec i …wyleciało mi z głowy. Podobnie jak na Podolu , jeszcze więcej przeuroczych historii.
Zatem Mołdawia. Mały kraj z językiem rosyjskim lub rumuńskim. Polacy ? Owszem i to wcale nie mało . Styrcza – duża wioska koło Glodeni z Domem Polskim, szkołą i kościołem. Miasteczko Bielce , również z dużą społecznościa polską i Domem Polskim / ale tam nie zostawaliśmy dłużęj, stąd nie znamy ludzi/. Dalej Grigorówka tzw. Mała Warszawka. Poniżej stolicy w odległej dolinie „odkryłem” Criczoje , założona wioska przez Polaków na przełomie XVIII i XIX wieku, tureckim Comracie z dużą grupa Polaków I pewnie jest jeszcze kilka miejsc, gdzie czekają ludzie na polski akcent. Należy też uświadomić sobie,że Polacy to głównie katolicy a to rejony gdzie panuje religia prawosławna …albo ateizm.
My ruszamy jeszcze dalej , gdzie ponoć istniał potężny głaz z łacińskim napisem granica Polski za czasów Jagiellonów. Może to legenda, ale opowiadał o tym rzeźbiarz z Pleszy Bolek Majerik- przepiękna postać.
Niewątpliwie jednak tereny te opisywał Henryk Sienkiewicz . To tam nasze drogi się kończą. Dojeżdżamy do nieuznawanego przez świat państwa Naddniestrze ze stolicą w Tiraspolu. Docieramy do polskich parafii prowadzonych przez Sercan . Jest ich pięć w Rybnicy, Benderach, Tirasoplu, Raszkowie i Swobodzie Raszkov – naszej przystani z prawie tysiącem Polaków.
Pierwszy raz przekraczając granice mołdawsko-naddniestrzańską , kilka godzin i osiem bramek i pytanie żołnierza : Po co tam jedziecie , tam nic nie ma do zwiedzania tam tylko biedni ludzie ? My do ludzi właśnie -odpowiedzieliśmy.
Ostatnio udawało nam się przewieźć jakieś dary od ludzi przy organizowanej akcji wyjazdowej przy pomocy mieszkańców z Bańskiej Wyżnej i okolic i szaleńczym wręcz zaangażowaniu wielu ludzi. Mają Wielkie Serca. A przewieźliśmy setki kilogramów.
Zapytano nas kiedys kto nas finansuje . Otóż udaje się nam być całkowicie niezależnymi , składamy się na paliwo , trochę jedzenia i w drogę.
Trzy lata temu jadąc w sześcioosobowej ekipie na kolędowanie. Obładowani paczkami , 30 km przed celem mieliśmy wypadek i Święta oraz Nowy Rok spędziliśmy w mołdawskich szpitalach. Dzięki Opaczności cudem przeżyliśmy. Ale to zupełnie inna historia…
Z serdecznym pozdrowieniami Stanisław Bielecki
Prawda że piękna opowieść 🙂 a do tego jest jeszcze ciekawy film
od Pana Rafała Foremskiego, który połączył kilka scen z wypraw. Na koniec koncert adwentowy Witka Brody z p. Oleszko / zespół Jarzębina/ .